Budzi nas fajna pogoda. Wyrzucamy pościel z samochodu, poszukujemy prysznica. Jest z tego masa śmiechu.
Ruszamy powoli - już mniej uczesani - niż dnia poprzedniego. Azymutem jest oczywiście Drezno ze swymi wszystkimi atrakcjami. I tchnieniem saksońskim. Z tą fenomenalną architekturą sakralna, która powinna potężnie nas zakompleksiać - i pewnie to robi. Ah!
Ja też koniecznie chcę pod Ufa-Palast Coop Himmelb(l)au - za dużo się na to wirtualnie nagapiłam, żeby sobie tak zrezygnować. I dekonstru - Landhaus - nawet foto jest. Potem do drezdeńskiej ASP - z tym, że poziomem musimy paręset lat do Niemców windować. Nie wiemy, dlaczego? To trzeba pojechać. Zobaczyć i się nie wymądrzać.
......
Wieczorem po nałażeniu się po Dreźnie obowiązkowo wino w tzw. "ładnym miejscu" - i nocnych rozmów Polaków c.d. A potem ekscytująco ciasna noc na parkingu niestrzeżonym w strzeżonych trzech śpiworach.